Zastanawiałem się, czy mi wypada, czy mi nie wypada pisać ten post, ale pomyślałem sobie – dlaczego nie? W końcu byłem na przedstawieniu, w którym nie brałem udziału, nie komponowałem, ani nie aranżowałem muzyki, nie reżyserowałem i w ogóle nic w nim nie robiłem – a to, że brali w nim udział sami uczniowie, absolwenci i wykładowcy z mojej szkoły (może poza jedną osobą) to przecież powód do dumy, a nie chowania głowy pod poduszkę. Miałem przyjemność wczoraj być w stołecznym Domu Kultury Śródmieście na musicalu „Zakochaj się w mojej Warszawie” w reżyserii Piotra Furmana z choreografią Bartosza Figurskiego. Muzykę skomponował Ryszard Szwec, a teksty piosenek napisała Wiesława Sujkowska. Z pełną odpowiedzialnością za słowa, które piszę mogę stwierdzić – bardzo dobra produkcja! Dobrze napisana muzyka wpada od razu w ucho. Bardzo lubię – aczkolwiek nie jest to w naszych czasach zbyt częste – jak piosenki w musicalu posiadają piękne melodie i ciekawe rozwiązania harmoniczne. Jeżeli jeszcze do tego band składa się z dobrych muzyków, to wydaje się, że już nic więcej nie potrzeba… A tu niespodzianek ciąg dalszy: świetne słowa piosenek (mądre i wzruszające) i znakomita choreografia. Bartosz Figurski jest mistrzem zapełniania przestrzeni „materiałem ludzkim”. Pomimo malutkiej sceny dziesiątka aktorów w żadnym momencie sobie nawzajem nie przeszkadzała. Znakomicie powymyślane choreografie i ruchowe interpretacje utworów sprawiły, że od początku do końca przedstawienia nie mogłem oderwać wzroku od tego, co działo się na scenie (szczególnie w pamięci utkwił mi ruch sceniczny do piosenki „Klik, klik”). Młodzi aktorzy stworzyli zgrany „zespół” (Zbigniew Ayodele, Jagoda Bednarek, Laura Choijiljav, Jan Marczuk, Julia Nawrocka, Aleksander Raczek , Karolina Rogala, Piotr Sieluk, Maciej Tomaszewski, Krystyna Zajkowska i Julia Zulczyk) – i to dało się odczuć od pierwszej, aż do ostatniej minuty. Perfekcyjnie wykonane piosenki i gościnny udział Liwii Pawłowskiej zagwarantowały wysoki poziom wokalny. Wcale nie przeszkadzał mi brak mikroportów – wręcz myślę, że jest to duży walor tego musicalu. Dzięki temu głosy brzmiały naturalnie, a wokaliści byli zmuszeni (nie ma mikroportów, więc nie ma odsłuchu) do uważnego słuchania siebie nawzajem. Nie przeszkadzał mi wcale prawie zupełny brak scenografii, gdyż dzięki temu na scenie najważniejsi byli aktorzy – znakomicie poprowadzeni przez reżysera. Uważam, że tego typu inicjatywy teatralne są bardzo potrzebne. Dzięki nim widz ma możliwość zobaczyć nie tylko „wielkie produkcje na wielkich scenach”, ale także te „małe, kameralne” – aczkolwiek często również bardzo dobre. Zapraszam wszystkich do Domu Kultury Śródmieście w Warszawie na musical „Zakochaj się w mojej Warszawie”!